Wystawa „Tutaj, here, hier” Zdzisława Pacholskiego
Strona główna / Galerie / Galeria Pałacowa
Wystawy 2011
Wystawa „Tutaj, here, hier” Zdzisława Pacholskiego
2011-12-06 17:43:05
foto W dniu 2 grudnia 2011 r. w Pałacu Wedlów oficjalnie otwarto wystawę fotograficzną Zdzisława Pacholskiego pn. „Tutaj, here, hier”. Wystawa bezpośrednio nawiązuje do tożsamości kulturowej Pomorza. Inicjatorem wystawy jest Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Kaliszu Pomorskim.




Na wernisaż licznie przybyła młodzież szkolna, która jako pierwsza miała okazję podziwiać ekspozycję składającą się z ponad trzydziestu fotografii. Niemal każdej fotografii towarzyszy krótki opis. Wystawę będzie można zwiedzać do 31 grudnia 2011 r. w Pałacu Wedlów. Poniżej przedstawiamy wywiad Aleksandry Radeckiej, uczestniczki wernisażu, z autorem wystawy Zdzisławem Pacholskim.

KIEDY SZTUKA SPOTYKA HISTORIĘ


„Pogranicze fotografii i literatury to zderzenie dwóch ekspresji: obrazu i słowa. Daje dobre skutki. Poza tym literatura ma granicę wyczerpania i wtedy w sukurs może przyjść obraz”- o wystawie „Tutaj, here, hier” opowiada jej współtwórca artysta fotograf Zdzisław Pacholski.

Wszystko zaczęło się od Anny Frank?
-Tak, choć brzmi to niewiarygodnie. Wystawa, której byłem kuratorem dotarła do Koszalina, mojego rodzinnego miasta, wywołała dyskusje na temat relacji polsko - żydowsko - niemieckich. Mówienie wprost o losach jednej Żydówki ośmieliło innych. Któregoś razu podeszła do mnie moja sąsiadka i wyszeptała mi do ucha: „a nas też odwiedził jeden Żyd, mieszkał w naszym domu, jakiś profesor Brent”.

I taki był początek męskiej przyjaźni?
-Tak. Napisałem do niego o Annie Frank, o wystawie. Wtedy nie wiedziałem, że to sława na skalę międzynarodową, że był w trójce nagrodzonych nagrodą Nobla w dziedzinie immunologii. Otrzymałem wzruszającą odpowiedź i dokumenty. Pisał o swojej wizycie w mieście dzieciństwa-Koszalinie. Zakończył opowieść zdaniem, że tylko drzewa nad morzem szumią jak dawniej.

Mit dzieciństwa porządkuje człowiekowi wszechświat?
-Oczywiście, dzieciństwo ma się tylko raz. Wrócę na chwilę do Brenta. Napisał mi w liście, po tym jak go odnalazłem dzięki Małgorzacie Michałek, bym wytłumaczył jej, dlaczego jak go wpuściła do domu to chciał usiąść w kuchni na balkonie. Widać było stamtąd jezioro Jamno i Bałtyk. Jako mały chłopiec siadał tam i marzył, że będzie żeglarzem. Upłynęło mu całe życie, a on pragnął tam ponownie usiąść.

Wtedy pomyślał pan, że pokaże wielokulturowość Pomorza?
-Nie, to wszystko działo się etapami. Zbierałem w sobie różne rzeczy. Kiedy sztuka spotyka historię, to jest korzystne i dla sztuki i historii, bo jak jest na odwrót, to źle się kończy dla sztuki. To właśnie skutek artystycznej działalności sprawił, że natrafiłem na jego ślad.

Jaki był pierwszy artystyczny zamysł?
-By napisać książkę. Pięciu autorów opisałoby swoje wspomnienia. Potem projekt skupił się na fotografii i tekstach. Do współpracy zaprosiłem : Ute Hoschele, , Lesli Barucha Brenta, Martina Rehkoppa, ks. Henryka Romanika. Wszyscy związani są z Pomorzem. Dałem im swoje zdjęcia. Mieli wybrać najciekawsze i napisać do nich teksty. Do 700 znaków. Tytuł wystawy narodził się spontanicznie.

Kto na to wpadł?
-Martin Rehkopp. Był u mnie w Koszalinie, pomysły były różne: tożsamość, miejsce, przeszłość, a on w końcu mówi : „Tutaj”. Tak zostało. Zaczęliśmy pokaz tej wystawy w 2009 r. w Mielnie. Potem zaczęła żyć swoim życiem: Warszawa, Berlin, Słupsk, Białogard, dzisiaj Kalisz Pomorski.

Jak opowiedzieć o małej ojczyźnie, micie dzieciństwa fotografią i słowem?
-To trudne. Dlatego, że są pułapki grafomaństwa. Można popaść w stylistykę głupich tekstów tautologicznych wobec fotografii. Albo na odwrót. To ograniczenie 700 znaków okazało się bardzo twórcze. Autorzy wybierali wątki, które można przedstawić w tak zwięzły sposób. Pogranicze fotografii i literatury to zderzenie dwóch ekspresji, obrazu i słowa. Daje dobre skutki. Poza tym literatura ma granicę wyczerpania i wtedy w sukurs może przyjść obraz.

Każde opowiadanie ma jakiś pomysł kompozycyjny. Jaki był zarys waszej opowieści?
-Nie wiedziałem, jaki będzie rezultat, dlatego że wysyłałem kolekcję zdjęć do współautorów. Wiedziałem, kim są. Brent ma wyczucie słowa, jest zwięzły i konkretny, Ute Hoschele to wrażliwa i refleksyjna pisarka, Martin Rehkopp to kurator sztuki, wykształcony w takim pozytywnym znaczeniu, otwarty i tolerancyjny . Napisał wstrząsający tekst o rampie. Liczyłem, że powstanie mozaika, która ułoży się w całość i że da się ją poskładać jak puzzle, w różne warianty. Za każdym razem inaczej.

Wystawa zaczyna się od pięknego krajobrazu, a potem widzimy symboliczne zdjęcie ze starym kluczem. Czy kluczem do zrozumienia tej ziemi jest historia?
-Tak, jesteśmy w miejscu niezwykłej przeszłości. To niekończąca się historia. Jesteśmy jej częścią. Chciałem, by pejzaż był tłem pojednania.

Ma pan tu zdjęcia archiwalne, to bywa niebezpieczne. Choćby słynna fotografia wykorzystana przez T. Grossa w „Złotych żniwach”. Czy miał pan zdjęcia, które mogłyby wywoływać takie dyskusje?
-Nie, nie miałem tak drastycznych zdjęć. Zdjęcia, które pani widziała, też mają swój dramatyzm. Te z rampą i z Auschwitz. Nie chciałem epatować widza czymś brutalnym. Lepiej posłużyć się symbolem. Na przykład obraz odwołujący się do przesiedleń. Starsi ludzie stoją w ogródku tuż przed wyjazdem, ale poetyka tego odjazdu jest metaforyczna.

Dlaczego nie opowiada pan o trudnych relacjach polsko –żydowskich, polsko-niemieckich?
-To, co pani ogląda, nie tylko ode mnie zależało. Może współtwórcy nie chcieli takich obrazów. Ofiara Holocaustu profesor Brent, modli się patrząc na fotografię swoich bliskich, którzy zginęli podczas wojny, ale nie przyszło mu do głowy, by tak opowiadać .Wie pani ja też nie mówię o mordach na Wołyniu. Chociaż mamy na Pomorzu tylu przesiedleńców. Trzeba to wszystko zobaczyć w symbolice wędrownych ptaków.

Czy Polacy mają się czego uczyć od Niemców i Żydów?
-W taki samym sensie jak Niemcy i Żydzi od nas. Kultura jest wspólnym dobrem, które nie zna granic.
To działa w obie strony. Ważne jest jednak , by Polacy docenili, to co po Niemcach odziedziczyli: literaturę, malarstwo, architekturę, meble, które służą do dzisiaj w niejednym domu. Nie twórzmy barier w kulturze.


Jak by pan przedstawił portret Kalisza Pomorskiego?
- Wie pani ja mam do Kalisza stosunek mało obiektywny, bo oparty na sympatii. Byłem wczoraj na spacerze z przyjacielem i dostrzegłem jednak coś dziwnego w otoczeniu, jakby duch miejsca chciał mi coś powiedzieć. Są tu takie czarne dziury, pustka. Sama przestrzeń w sensie urbanistyki zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Jakby była zagubiona jej pierwotna siła. Może coś się zaczęło zmieniać, na przykład Pałac Wedlów, który jest symbolem odnowy mentalnej i materialnej. Mam wrażenie, że rozwiązaniem mogliby być młodzi ludzie, że będą tu chcieli powrócić.

Jak te symboliczne ptaki?
-Jak te symboliczne ptaki.

Aleksandra Radecka



foto foto foto foto


Zobacz galerię zdjęć
WSTECZSTRONA GŁÓWNA

Miejsko - Gminny Ośrodek Kultury w Kaliszu Pomorskim ul. Dworcowa 6, 78-540 Kalisz Pomorski
tel./fax (0-94) 361 63 22, e-mail: sekretariat@mgokkp.pl
© 2005-2024 MGOK